poniedziałek, 3 lutego 2014

Egzorcyzmy Marysi J.

Koniec sesji, pora zapisać nowy sen.

Tym razem wspólnie z Marysią i Wojtkiem odwiedziliśmy miejską bibliotekę. Niestety, jako że w moim śnie nic nie może przebiegać normalnie, nieoczekiwane wydarzenie pchnęło akcję w całkowicie niespodziewanym kierunku.

Marysię opętał demon, przemieniając ją w krwiożercze zombie.

Naraz rzuciała się na nas obu z zębami. Bezskutecznie próbowaliśmy "rekalibracji kognitywnej" (vide "Avengers"). Jednakże ani policzki, ani starannie wymierzone w skroń ciosy  rurą od odkurzacza nie były w stanie uwolnić jej spod władzy złego ducha.
Być może trzeba było rąbnąć mocniej, bałem się jednak pogruchotać czaszkę mojej przewodniczce chóru.

Tak więc obaj uciekliśmy z biblioteki. Tymczasem Marysia, świetnie odnajdując się w roli wygłodniałego zombie, grasowała po mieście.

Udaliśmy się czym prędzej do duszpasterstwa po pomoc.

Tam uświadomiono nam, że demony można wypędzać tylko w Jedno Imię. Uzbrojeni w książeczkę z egzorcyzmami wyszliśmy na miasto już nieco większą ekipą, gdyż do dotarły nas wieści, że Szatan gromadzi armię demonów w Rynku. Po drodze spotkaliśmy Marysię - tym razem z powodzeniem ją wyzwoliliśmy dzięki modlitwie (w zasadzie należałoby powiedzieć, że Bóg ją wyzwolił- jednak w śnie takie szczegóły potrafią przepaść).
Nie przyłączyła się jednak do nas i wróciła na stancję- mówiła, że okropnie boli ją głowa po tym wszystkim (ciekawe...).

Kolejnym opętanym był mój współlokator, ale w jego przypadku nie mieliśmy większych trudności i po udanym egzorcyzmie udaliśmy się na Rynek.

Spotkaliśmy tam diabelską armię. Ten widok był jak mrok przed nadciągającą burzą; legion belzebubów otaczał nas zewsząd.
Dowódca- Lucyfer- rządał pokłonu.
- Choćbyś mi odebrał wzrok i słuch, nie wyrzeknę się mojego Boga- rzekłem.
Nawiązywało to do moich rozważań na temat takiej degeneracji zmysłów. Wówczas wydawała mi się czymś straszliwym.
- Nie, zrobię coś gorszego: pozbawię Cię Twojej zdolności rozumienia, pojmowania. Uczynię cię intelektualnym ważywem.
Przeląkłem się. Przez moment czułem się wydany na łaskę i kaprys demona.
Jakże będę mógł czynić dobro, realizować moje powołanie bez mojego intelektu? Przecież nie mam nic innego.
Już miękłem cały gotów się poddać, gdy uświadomiłem sobie, że to czcze gadanie.  NIC nie może mnie oderwać od Pana. Nic!
Splunąłem nań i wyprostowałem się.
- Nie masz nade mną władzy. W imię Jezusa, idź precz!

Sytuacja dramatycznie się odwróciła. Zupełnie, jakby była to tylko próba, jakiej zostaliśmy poddani. Demony, jeden po drugim, opuszczały Rynek. Szatana sam Archanioł Michał przybył strącić do piekieł.
Gdy to się działo, niejako "na odchodnym", przywódca demonów krzyknął do mnie:
- Nie ciesz się zwycięstwem! Nie potrwa to długo. Już wkrótce twoi towarzysze pokłócą się i okrutnie nawzajem wymordują.

Nie wierzyłem w tę przepowiednię. Ale zacząłem wątpić, gdy Stasiek zaczął się kłócić z Mateuszem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz