poniedziałek, 16 grudnia 2013

Matrioszka

Motyw snu w śnie znany jest dzisiaj może najbardziej z filmu "Incepcja". Nieliczni zapewne pamiętają "Bajkę o królu Murdasie" S. Lema, w której zdesperowany władca krzyczał "Jawy! Jawy!".

Ja pamiętam dwa takie sny w moim życiu.

Nie śpij za kierownicą

 

Śniło mi się, że brałem udział w wyprawie na Marsa. Po długiej podróży przez przestrzeń nadszedł upragniony moment lądowania. Statek wytracił już większość prędkości w czasie wejścia w atmosferę planety i właśnie przyszła pora na ostateczne hamowanie za pomocą silników.

W tym momencie się obudziłem. Zorientowałem się, że ta podniosła chwila osadzenia maszyny na Czerwonym Globie była tylko snem; w rzeczywistości zasnąłem za sterami kaspuły i ta, bozbawiona mojej kontroli, zboczyła z kursu. Przez iluminator widziałem właśnie północną Czapę Polarną; biorąc pod uwagę, że miałem lądować w okolicach równika, odchylenie było znaczne. Zdesperowany pomyłką szybko zacząłem przygotowywać plan powrotu na właściwą trajektorię.

I znów pobudka. Tym razem szczęśliwie okazało się, że to zaśnięcie za sterami było tylko snem. Tak naprawdę wracałem już z wyprawy marsjańskiej, bezpiecznie przelatując obok ziemskiego Księżyca, który krzepiąco zaglądał do mnie przez okno.

Z tego trójwarstwowego snu wybudziłem się już naprawdę- a przynajmniej tak mi się do tej pory wydaje...


Koszmar w szpitalu


To jeden z najbardziej przerażających snów, jaki doświadczyłem.

Śniło mi się, że leżałem w szpitalu. Było to w czasie, kiedy leczyłem zapalenie wątroby, więc mogłoby się wydawać, że nie ma w tym nic dziwnego.
W tym śnie śniło mi się, że zapadałem w drzemkę, w której znów śnił mi się szpital. Jednakże zostałem tam poddany dziwnemu zabiegowi. Rozłożono mnie na czynniki pierwsze: osobno serce, płuca, mózg i trzewia; wszystko poukładane na tackach, oglądane ze wszech stron. Cały ten czas pozostawałem świadomy i mogłem widzieć, jak członkowie zespołu prowadzonego przez moją Ex przekładają moje nieszczęsne organy z miejsca na miejsce.

Po tym dziwnym eksperymencie zostałem pozszywany z powrotem do kupy. Bałem się drgnąć, choćby kichnąć- ciągle bowiem towarzyszyło mi przekonanie, że wówczas mogę rozlecieć się na kawałki.
I budziłem się- znów w szpitalu, lecz tutaj uspokajano mnie, że był to tylko zły sen; że nikt mnie nie rozkładał i nie zszywał ponownie.

Ale kiedy  na powrót zapadłem w drzemkę, jeszcze raz znalazłem się w szpitalu, gdzie po tym dziwnym eksperymencie przestrzegano mnie, bym nie wykonywał gwałtownych ruchów. Tłumaczono mi, że zasnąłem i tamto spokojne miejsce było tylko iluzją, prawda zaś jest -niestety - dość bolesna...
I poraz koleny zasypiałem i odnajdowałem się  w tamtej placówce, gdzie troskliwe pielęgniarki zapewniały mnie, że śnią mi się tylko koszmary.

Lecz z kolejną drzemką "sen" powracał, stanowczo twierdząc, że jest jawą.

Tak oscylowałem pomiędzy tymi dwoma snami, w każdym słysząc, że to jest rzeczywistość, a tamto tylko mara.

Byłem śmiertelnie przerażony. Nie umiem opisać tego potwornego zagubienia, jakby żywcem wyjętego z powieści Dicka.

Ostatecznie obudziłem się w moim domu, cały zlany potem.

niedziela, 15 grudnia 2013

X-Wingiem przez wieki, czyli dlaczego nie należy czytać książki do historii przed snem


Dowiedziałem się kiedyś o Janinie Dowbor-Muśnickiej. Jej ojcem był gen. Józef Dowbor-Muśnicki, który przewodził Powstaniu Wielkopolskiemu w 1918 roku- jedynej udanej insurekcji w historii Polski. Janina była lotnikiem (bodajże w stopniu pułkownika) i prawdopodobnie jedyną kobietą, która zginęła w Katyniu.

Życiorys tej kobiety tak mnie zafascynował, że we śnie umówiłem się z nią na kolację przy świecach.

Mimo dzielących nas ponad sześciu dekad, wieczór był naprawdę cudowny. Restauracja była prawie pusta i na sali panował romantyczny półmrok.

Spokój jednak nie trwał długo, bowiem do restauracji wpadła jak bomba blond-Wenus: Emila Plater. Również, rzecz jasna, moja znajoma.

Energicznie podeszła do naszego stolika. Powoli wstałem, by zapytać, co ją tu sprowadza. Nim powiedziałem cokolwiek, dostałem od niej siarczysty policzek.

Tylko dlaczego? O co chodzi? Zacząłem się zastanawiać, czy ktoś mnie w coś przypadkiem nie wrobił, nie nagadał jej jakiś bzdur wyssanych z palca?

Nie zdążyliśmy tego wyjaśnić, bo na salę wtargnęła kolejna postać: mój najlepszy przyjaciel i kolega ze szkolnej ławki, zazdrośnie zakochany w Janinie.

Był to nie kto inny, jak Tadeusz Kościuszko.

Nie mógł się pogodzić z tym, że wybrała mnie, a nie jego. Widząc nas razem wpadł we wściekłość i wyciągnął swój miecz świetlny.

W odpowiedzi zmuszony byłem wyciągnąć swój.

Tak rozpoczęła się zacięta walka między stolikami w blasku świec.

Ponieważ byłem od niego lepszy w walce, a ponadto umysł Tadka pełen był silnych emocji, ostatecznie pokonałem go odcinając mu prawą dłoń.

Tadeusz uciekł, by później przejść na Ciemną Stronę Mocy.

I tak rozpętała się Wielka Wojna w Galatkyce.